Wspomnienie
Wczoraj zmarł niespodziewanie Mirosław Musioł – mój pierwszy „płytkowy” szef. Człowiek o nieprzeciętnej inteligencji i przenikliwym umyśle, który trwale zmienił mój sposób patrzenia na niektóre kwestie techniczne.
Wraz z żoną – Bogusławą Musioł – był współwłaścicielem firmy M&M, w której 20 lat temu stawiałam pierwsze kroki w branży. Zawdzięczam im, że w ogóle do niej trafiłam. Przyjęli do siebie młodą dziennikarkę, bez żadnego doświadczenia w biznesie, wierząc, że im się przyda. I, myślę, przydawałam im się, przez następne 7 lat.
Przez większość z tych 7 lat łączyła mnie z nimi szczególna, niemal rodzinna więź. Bardzo wiele się, dzięki nim, nauczyłam. Z Panem Mirkiem – jak go nazywaliśmy – łatwo rozmawiało mi się na niełatwe tematy związane z kwestiami produkcyjnymi.
W ostatnich latach nasz kontakt zdecydowanie się poluźnił i, jak sprawdziłam, nasza ostatnia rozmowa telefoniczna odbyła się już ponad rok temu, ale zapamiętam go jako nieprzeciętnego człowieka wielu pasji. Który odszedł zdecydowanie zbyt wcześnie i zbyt młodo. I bez wątpienia nie zdążył zrealizować wielu swoich pomysłów.
Bogusiu, Zuzanno, Tomku, bardzo Wam współczuję. Współczuję również małej Grecie, że nie dane jej było cieszyć się dłużej dziadkiem.
Odwagi!
Po dwóch latach przerwy, stanęłam wczoraj pod charakterystycznym napisem.
Czułam się trochę tak, jakby mnie ktoś odhibernował.
Powrót na targi, po dwóch latach przerwy, przyniósł mi ciekawe spostrzeżenia, na dwóch płaszczyznach.
Związanej z tym co robię.
Trochę obawiałam się, że częściowa izolacja od branży, którą przyniosła mi zmiana aktywności zawodowej, skaże mnie na zapomnienie – okazuje się, że ludzie nadal pamiętają, chcą czytać itd. Zatem, nie pozostaje mi nic innego, jak zrobić to, co zamierzałam już wcześniej, czyli odhibernować również ten blog.
Przestałam pisać, bo niezliczone reklamacje pochłonęły mnie, jak czarna dziura. Szacuję, że w ciagu 2 lat – 2017 i 2018 przeszło ich przez moje ręce koło 600. Od kilku miesięcy częściowo odciąża mnie kolega, więc moje zainteresowanie stopniowo jest dzielone. Najwyższy czas powrócić do starej aktywności.
Związanej z branżą, w której pracuję.
Czy w ciągu tych 2 lat coś się zmieniło? To paradoksalne, ale zmieniło się jednocześnie i wiele i niewiele.
Z jednej strony – trzon oferty nie zmienił się – mamy dominujące szare plytki, imitacje kamienia i drewna. Duże formaty są w zasięgu coraz większej liczby fabryk.
Z drugiej strony – poza tą, niezmienną od kilku lat bazą, rozwinęło się coś, co do niedawna było niszą – a w tej chwili niemal każdy producent ma do zaoferowania coś odważnego i zdecydowanie dekoracyjnego.
Wiele fabryk proponuje żywe kolory, a szczególnie popularne są moje ulubione – odcienie morskiego błękitu, turkusu, grynszpanu.
Imitacje kamieni naturalnych często mają wyrazisty rysunek, mocne ziarno, użylenie i nieoczywiste kolory.
Jest wiele dekoracji bardzo barwnych, malarskich albo ze zdecydowanymi elementami roślinnymi. Liście, kwiaty, ptaki.
Już wcześniej było widać powrót do lastryko, teraz imitacja tego materiału jest niemal wszędzie, w wielu odmianach i kolorach.
Większość tych płytek jest, nie będę kryć, piękna i przykuwająca uwagę. I bardzo, bardzo odważna.
Kilkakrotnie słyszałam, od wczoraj, w głosie znajomych z branży nutę powątpiewania – czy to się sprzeda?
Niby zrozumiała obawa – rynek, od ładnych kilkunastu lat jest bardzo zachowawczy. Ale z drugiej strony – nawet ja pamiętam czasy, gdy nasze łazienki były kolorowe – różowe, zielone. I nie mam na myśli tylko płytek, ale również ceramikę łazienkową, zwaną dziś „białym montażem”. Dlaczego taka ekstrawagancka tendencja nie miałaby wrócić? Może jesteśmy odważniejsi, niż nam się wydaje, wystarczy tylko, że pojawią się odpowiednie możliwości?
Jak z moich myśli
Od kilku lat nie ukrywam, że moje ulubione mozaiki są z firmy Ardea Arte. Składa się na to wiele powodów – wzornictwo, ręczny sposób ich produkowania, ale również – osoby ich twórców – czyli Edyty i Piotra, którzy są właścicielami. Poznałam ich 6 lat temu, było to bardzo pozytywne doświadczenie i choć od tej pory nie zdarzyła się żadna okazja do ponownego spotkania, mam to wspomnienie nadal w sobie.
A jestem szczególnym specjalistą produktowym – poza materiałem, ogromne znaczenie dla mnie ma pierwiastek ludzki, który jest z nim związany. Dobra energia, wynikająca z ludzi, moim zdaniem, łączy się z produktem. Jest elementem niezbędnym, dopełniającym całości.
Dlatego ogromną przyjemność sprawiła mi dzisiejsza wiadomość od Edyty. Napisała, że jak patrzy na nowe mozaiki, to myśli o mnie. Do wiadomości był dołączony link, prowadzący do takich zdjęć:
I szczerze mówiąc, nie dziwię się zupełnie, że te mozaiki, nazywane roboczo „grubaskami” wywołują jakieś skojarzenia ze mną. Bo i stylistyka i kolorystyka doskonale pasuje do tego co lubię, co chciałabym mieć w swojej przestrzeni. Szkoda, że nie mam ich gdzie wykorzystać.
A niżej – jeszcze kilka nowości.
Nauka i zmiana
Ci, którzy znają mnie, ze strony zawodowej i wiedzą, co zajmuje mi, od niemal 2 lat, większość mojego czasu, są zapewne świadomi, jak trudna, odpowiedzialna i potencjalnie stresująca jest to praca. Dlatego nie znam nikogo, w firmach handlowych i wśród przedstawicieli producentów, kto mówiłby, że lubi ten element swojego działania. Poza mną… Ja traktuję to jako swoisty poligon, który pozwala mi rozwijać się i zmieniać – nie tylko w warstwie zawodowej.
Rozpatrywanie reklamacji chyba nigdy nie jest łatwe i proste. W przypadku produktu takiego, jakim są płytki ceramiczne, generuje dodatkowe potencjalne punkty zapalne.
Głosujcie na ławki
Jeżeli chcielibyście zobaczyć, jakie są efekty warsztatów mozaikowych w Muzeum Narodowym w Krakowie, a dodatkowo jeszcze – zagłosować na zwycięską ławkę, możecie to zrobić, za pośrednictwem FB, w tym poście:
Głosowanie trwa do 12.lipca.
Po Muzeum
Pierwsze, co przychodzi mi do głowy – wygłaszanie prelekcji, w Muzeum Narodowym, nie różni się specjalnie od wszystkich innych. No, może tylko tym, że siedziałam przy ładniejszym stoliku, niż zwykle 😉
Ale być może wynikało to z osoby prelegentki, która wszędzie potrafi wnieść swój osobisty pierwiastek (zdjęcie ilustracyjne – na końcu).
Po wykładzie, który był na tyle krótki, że chyba nikt nie zdążył się znudzić, przez cztery i pół godziny trwało układanie mozaiki na ławkach.
W tym miejscu muszę przyznać, że podziwiam uczestników warsztatów – pogoda była paskudna, niewiarygodne, że ktoś chciał z nami się bawić w ten sposób. Po tygodniach ciepłej, letniej pogody, załamanie, było tak dynamiczne, że podczas układania mozaiki towarzyszyła nam temperatura w okolicach 14 stopni i powtarzające się, przelotne opady deszczu. A mimo tego, spora grupa ludzi – studentów i mieszkańców Krakowa postanowiła nieco się ubrudzić i stworzyć ławki.
Na początku warsztatów, konstrukcje z płyt WIM Platte wyglądały tak.
I wzbudzały spore zainteresowanie. Sama tłumaczyłam jakiemuś anglojęzycznemu turyście, co to jest – zapowiedział, że wykorzysta sobie takie rozwiązanie w łazience.
Wbrew temu, jakie są obecnie obowiązujące trendy w wykończeniu łazienek, ławki wcale nie wyszły szare. Producenci, którzy zdecydowali się przekazać nam materiał – głównie hiszpańska Grespania – zadbali o to, by płytki były kolorowe.
Ponieważ warunkiem udziału w konkursie było ukończenie układania mozaiki (przez profesjonalne zespoły) do godziny 18., walka z czasem trwała, w przypadku jednej ławki, do samego końca.
Pogoda utrudniła nieco przystąpienie do fazy konkursowej – klej zasychał wolniej i niemożliwe było zafugowanie mozaiki tego samego dnia. Dlatego rywalizacja na lajki, rozpocznie się dopiero po weekendzie. O główne nagrody będą walczyć 2 ławki – studentów z Akademii Sztuk Pięknych i Krakowskich Szkół Artystycznych.
Kiedy tylko będzie to możliwe – podam link do miejsca, gdzie można będzie głosować.
A na koniec – zdjęcie zrobione już po wykładzie, które doskonale oddaje mój, indywidualny pierwiastek, który trudno byłoby mi ukryć, nawet przemawiając w tak szacownym miejscu, jak Muzeum Narodowe.
Przed wyzwaniem
Sprawdzajmy płytki przed ułożeniem
Większość firm sprzedających płytki ma taki zapis na dokumentach wydawanych klientowi. A większość producentów ma to nadrukowane, w rożnych językach, na kartonach z płytkami. Poszczególne adnotacje mogą się różnić odrobinę od siebie, ale wszystkie sprowadzają się do jednego:
Przed ułożeniem płytek należy sprawdzić czy nie mają one czegoś, co można by uznać za wadę wizualną. Jeżeli płytki zostaną zainstalowane bez sprawdzania, reklamacja zapewne będzie ciężka, nerwowa i może nie skończyć się tak, jak chcielibyście.
Adnotacje te wprost ostrzegają, że reklamacja na takie wady może zostać odrzucona.
Nie ma formalnego argumentu, który za tym przemawia, ale musicie się liczyć z tym, że większość sprzedających i producentów odrzuci taką reklamację. Wiem nawet, jakich przesłanek podczas tego odrzucania użyje 😉 Sama muszę czasami ich używać…
I oczywiście, nawet jeżeli sprzedający odrzuci reklamację i nie przekona go odwołanie, zawsze można iść z nią do sądu. Tyle tylko, że nie ma gwarancji wygranej w sądzie. A każde postępowanie w sądzie jest długotrwałe i angażujące pieniądze.
Właśnie – czas i pieniądze. To te dwa czynniki są tym, co powinno przekonać kupujących do sprawdzenia płytek przed ułożeniem.
Zajmijmy się najpierw czasem. Im wcześniej konsument dostrzeże jakiś problem z płytkami, tym szybciej problem zostanie rozwiązany. Dużo szybciej załatwiana jest reklamacja płytek, które leżą sobie, nieprzyklejone, u klienta, niż taka, w której nad sprzedającym wisi widmo konieczności ponoszenia dodatkowych kosztów. A już patrząc tylko technicznie – szybciej odbywa się wymiana, polegająca na przewiezieniu jakiejś ilości paczek, niż taka, w której coś trzeba skuwać, usuwać i na nowo instalować. Dlatego, konsumencie, jeżeli goni cię czas, to paradoksalnie – powinieneś poświęcić trochę czasu, by sprawdzić płytki przed ułożeniem.
Zaniedbanie tego może sprawić, że stracisz zdecydowanie więcej czasu, ale możesz stracić również i pieniądze. Paragrafy, które definiują, czego może się spodziewać konsument składający reklamację, dają mu prawo do oczekiwania, że sprzedawca pokryje koszty wymiany. Ale jest pewien haczyk. Niedawno zmieniły się przepisy i teraz sprzedający nie musi pokrywać kosztów, które są wyższe niż wartość wadliwego produktu. Zatem, jeżeli płytki kosztowały np. 1.500 złotych, a ich skucie i ponowne ułożenie – 3.000 złotych, sprzedający, uznając reklamację, dostarczy tylko nowe płytki, wolne od wad oraz 1.500 PLN. Drugą połowę tej kwoty będzie musiał pokryć kupujący.
A sytuacje, w których całościowe koszty wymiany są wyższe niż faktura za płytki wcale nie są tak rzadkie. Zdarzają się szczególnie wtedy, gdy płytki są instalowane na ogrzewaniu podłogowym, gdy projekt ułożenia jest szczególnie skomplikowany albo gdy płytki sąsiadują z innymi materiałami, które mogą zostać uszkodzone przy takiej wymianie.
Zatem, kliencie, jeżeli cenisz sobie czas i nie lubisz marnować pieniędzy, posłuchaj zaleceń sprzedających i sprawdź płytki, które kupiłeś, zanim zainstalujesz je sam lub oddasz w ręce fachowca. To naprawdę leży w Twoim interesie.
Co robić, kiedy płytki się brudzą?
To jest chyba jakiś szczególny znak czasów – coraz częściej mam reklamacje, polegające na tym, że klienci zgłaszają, że na płytkach pojawiły się plamy.
Wizyta na miejscu zwykle pokazuje, że plamy są efektem normalnego użytkowania płytek połączonego z nie dość normalnym myciem. Czyli np. z myciem płytek wodą z płynem do mycia naczyń albo wręcz – samą wodą.
Pół biedy, jeżeli zgłoszenie jest z sąsiedztwa – wsiadam w auto, zabieram rękawice, środki myjące, szmatki i jadę. Nie, nie myję całej powierzchni – proszę nie dzwonić w tej sprawie 😉 Doczyszczam jedną płytkę, by pokazać, co jest przyczyną. O resztę powierzchni właściciel musi już zadbać sam.
Gorzej, gdy odległość jest znaczna. Ostatnie zgłoszenie dotyczyło płytek o niemal 500 km oddalonych od mojej „bazy wypadowej”. Jak przez internet czy telefon precyzyjnie zdiagnozować problem? Moje doświadczenie mówi mi, że w 9 na 10 przypadków wina leży po stronie niewłaściwego zmycia fugi albo niewłaściwej codziennej pielęgnacji. Zawsze jednak może się zdarzyć ten jeden przypadek na 10.
Tym razem pomógł mi zaprzyjaźniony dział reklamacji firmy Stargres – jeden ze specjalistów z tego działu miał zaplanowany wyjazd w ten rejon Polski, dokonał oględzin, potwierdził moje przypuszczenia i od ręki pokazał rozwiązanie problemu przy użyciu środka czyszczącego.
Za każdym razem, kiedy zajmuje się taką reklamacją, nasuwa mi się pytanie – czy kiedy kupujecie, drodzy klienci, lodówkę i po pewnym czasie, w jej wnętrzu pojawiają się zabrudzenia, to je myjecie czy zgłaszacie reklamację?
Rzeczywistość jest brutalna – płytki należy myć. Regularnie. Szczególnie – te na podłodze. Trzeba dbać o to, by silne zabrudzenia nie pozostawały na nich zbyt długo. A nawet jeżeli nie zdarzyło się żadne ekstraordynaryjne zanieczyszczenie, co pewien czas płytki powinny być myte. I należy to robić środkami do tego przeznaczonymi. Nie – samą wodą, nie – płynem do mycia naczyń. Jeżeli płytki należą do niezbyt wymagających, a my nie mamy alergii na mopa lub ścierkę i dzięki temu bierzemy je do ręki częściej niż raz w miesiącu, wystarczy je myć środkami uniwersalnymi do mycia powierzchni różnych. Chyba, że korzystamy z okładziny bardziej absorbującej….
Pod pojęciem płytek niezbyt wymagających kryją się płytki szkliwione, o matowej lub satynowej powierzchni i niejednolitym kolorze. Inne – np. jasne, monokolory, błyszczące, lappattowane, polery – to już, niestety, płytki wymagające większego zaangażowania. Może się okazać, że do ich mycia trzeba używać chemii specjalnie do tego przeznaczonej. Jest wiele firm, które produkują takie środki.
W typowej, codziennej sytuacji powinno się sięgnąć po specyfik do codziennej pielęgnacji płytek.
Jeżeli sytuację trudno już nazwać normalną, bo plamy na podłodze zdążyły się zadomowić i nawet wystąpić o obywatelstwo, na przykład z powodu kilkumiesięcznego mycia wyłącznie czystą wodą, trzeba skorzystać ze środków bardziej radykalnych. Ja zwykle rozwiązuje taki problem przy pomocy lekko rozcieńczonego preparatu do usuwania pozostałości fug cementowych, produkowanego przez firmę HG.
Po zmyciu starego brudu można już myśleć o używaniu łagodniejszych płynów do bieżącego czyszczenia.
Profesjonalne środki do mycia płytek można kupić w wielu salonach łazienkowych oraz we wszystkich marketach budowlanych. Personel, który w tych punktach pracuje, na pewno pomoże dobrać odpowiedni produkt. Dlatego, drodzy klienci, korzystajcie z pomocy tych osób albo z uprzejmości wujka Google. I zanim złożycie reklamację na plamy na płytkach, spróbujcie je po prostu umyć, odpowiednim specyfikiem, przestrzegając zasad, opisanych na opakowaniu.
Nie piszę tego tylko dlatego, żebyśmy ja i moi współbratymcy w niedoli mieli mniej pracy. Mam wrażenie, że dla klienta też nie jest zbyt komfortową sytuacja, gdy okazuje się, że zgłoszona reklamacja wynika z tego, że płytki po prostu są niedomyte.
Zdjęcie ilustracyjne do tego tekstu to… brudna podłoga w moim lokum. Jest to równocześnie najlepszy dowód na to, że jasne, niemal monokolorowe płytki niezbyt dobrze sprawdzają się tam, gdzie są dwa koty i nastolatek. Ponieważ jednak od początku wiedziałam, że muszę je myć regularnie (choć patrząc na to zdjęcie, trudno w to uwierzyć ;), nie narzekam na żadne plamy 🙂
Dyktat trendów
W kończącym się tygodniu miałam okazję uczestniczyć w IV Forum Branży Łazienkowej. Było to dla mnie ciekawe doświadczenie, na wielu płaszczyznach.
Podczas forum odbywały się dwa panele dyskusyjne. W jednym, poświęconym kondycji branży – uczestniczyłam. W drugim, w którym m.in. próbowano dociec dlaczego rynek proponuje klientom zachowawcze produkty – nie. Nie było również nikogo innego, reprezentującego dużą firmę handlową. A szkoda, bo wieloletni, codzienny kontakt z klientem wyrabia nieco inne spojrzenie niż to, które ma się będąc producentem czy elitarnym projektantem.
Na szczęście mam ten komfort, że mogę tutaj przedstawić własne zdanie na temat tego, dlaczego w branży dominują pewne, określone wzory.
To jak to jest? Klienci wybierają bezpieczne wzornictwo, bo są zachowawczy, czy dlatego, że takie produkty oferuje im rynek?
Od lat obserwuję, że klienci przede wszystkim podążają za modą.
15 lat temu, na Górnym Śląsku, a możliwe, że i w reszcie Polski, bardzo popularna była seria Florencja z Paradyża (na zdjęciu). Płytki te były w kolorze brązowym, zielonym i niebieskim – dość szokujące, gdy wziąć pod uwagę dzisiejszą, najpopularniejszą kolorystykę.
Czy zatem ówcześni klienci byli bardziej odważni od dzisiejszych? A może przyczyna tkwi w modzie, która wtedy była po prostu inna? Albo raczej – wtedy jej we wnętrzarstwie w ogóle nie było. Rynek był wciąż wygłodniały, więc sprzedawały się po prostu płytki. Dopiero z czasem rynek nasycił się, podaż zaczęła przewyższać popyt i coraz więcej wysiłku producenci zaczęli wkładać w kreowanie mody.
Wiele razy spotykałam się z tym, że klienci przychodzili ze zdjęciami z magazynów wnętrzarskich i z komunikatem „chcę mieć tak”. Nie ma się co oszukiwać – większość z nas stanowi masę, tłum, która prędzej podąży z resztą populacji niż ruszy pod prąd. Dlatego, moim zdaniem, na pytanie co decyduje o wyborach klientów – zachowawczość ich czy branży, odpowiedź brzmi – moda.
Świetnym przykładem tego, jak działają pewne mechanizmy są płytki imitujące marokańskie płytki cementowe. Takie kopie były produkowane od lat – sama je często proponowałam klientom, ale były rzadko wybierane. Aż zaczął się na nie bum, pojawiły się w magazynach i programach wnętrzarskich i nagle okazało się, że grupa osób, które chciałyby je mieć we własnej przestrzeni jest całkiem spora. Czy klienci nagle stali się odważniejsi? Czy po prostu zadziałał wysiłek włożony w promowanie tego produktu, bo uznano, że nadszedł jego czas?
Nieprawdą jest, że sklepy z wyposażeniem wnętrz nie oferują klientom niczego innego, niż zachowawcze, popularne produkty. Każda większa firma ma ambicje, by oferować również jakieś „smaczki”. Problem tylko w tym, że klientów, którzy wybierają właśnie takie, oryginalne produkty jest zdecydowanie mniej, niż tych, co chcą mieć to, co ma sąsiad. Czasami nawet zbyt mało, by kolekcja mogła się utrzymać na rynku. Nie raz obserwowałam świetnie serie, które były zbyt inne, więc szybko dokonywały żywota, bo za rzadko się sprzedawały.
W tej materii liczby są nieubłagane. Wdrożenie nowego produktu wiąże się z wysokimi kosztami. Chyba żadnego producenta nie stać na to, by regularnie inwestować w niszowe kolekcje. Jeżeli zatem rynek okaże się nie dość mocno nasycony klientami, gotowymi wybrać coś odmiennego od obowiązującego trendu, eksperymenty szybko się kończą, a ofertę dominują bezpieczne produkty.
Nieco większy komfort mają wytwórcy drogich materiałów – wraz z zasobnością portfela zwykle rośnie też chęć odróżnienia się od innych konsumentów. A i odpowiednio skalkulowana cena zawiera w sobie koszty ryzyka związanego z elitarnością serii.
I dlatego w niższej i średniej półce dominuje to, co obecnie powszechne – szare, drewniane, kamienne. A oryginalne, kolorowe płytki można znaleźć głównie w drogich markach.
Przynajmniej do czasu, dopóki branża nie postanowi, że teraz modne powinno być coś innego…